Tam, gdzie ryby zimują
Naukowcy od lat debatują nad problemem, czy mamy globalne ocieplenie, czy jest to tylko dziennikarska kaczka. Końca dyskusji nie widać, niemniej dla nas, wędkarzy, nie ma to większego znaczenia. My wiemy swoje: zima w kształcie, jakim pokolenie czterdziesto- i pięćdziesięciolatków zna z dzieciństwa, nie wystąpiła już od co najmniej dwóch dekad.
Zdarzają się co prawda opady śniegu i okresowe spadki temperatur, ale trwała pokrywa lodowa na moich ulubionych jeziorach utworzyła się po raz ostatni tak dawno temu, że myślę o tych czasach, jak o jakiejś odległej epoce. W tej sytuacji wędkarz ma dwa wyjścia – obrazić się na cały świat i „angielską zimę” przeczekać, grzejąc się przy kominku, albo chwycić wędki w dłoń i spróbować zatańczyć tak, jak mu zagrają...
Zima to świetny okres, aby spenetrować te łowiska, które z różnych przyczyn są niedostępne dla wędkarzy w cieplejszych porach roku. Na przykład moje ulubione mikrorzeczki od czerwca do października zarastają tak, że pośród roślinności dosłownie nie ma miejsca na wstawienie zestawu. Dopiero jesienią, a często u progu zimy, gdy pierwsze przymrozki zmrożą podwodną roślinność, takie łowiska odsłaniają swoje tajemnice. Wiadomo też, że do małych rzek w chłodnych porach roku wpływają liczne gatunki białej ryby w poszukiwaniu schronienia, żerowiska, a także miejsc na przyszłe tarliska.
Podobne walory można przypisać teraz starorzeczom. Do wielu z nich wstępują masowo stada białej ryby, nic więc dziwnego, że wtajemniczeni ostrzą sobie zęby na zimowe zasiadki. A niewtajemniczonych zachęcam – rozejrzyjcie się w swojej okolicy za takim miejscem. Starorzecze to najczęściej twór naturalny, dawny meander rzeki, która szukając nowego przejścia „porzuciła” fragment starego koryta. Starorzecze przybiera najczęściej postać długiej, wąskiej zatoki, łączącej się z jednej strony z rzeką. Dlaczego starorzecze to łowisko godne polecenia? Ano dlatego, że w chłodnych porach ryby traktują je jak swego rodzaju komfortową sypialnię, zaciszne schronienie, tak potrzebne rybom w tym trudnym dla nich okresie. Nurt głównej rzeki staje się dla nich mniej przyjazny. Roślinność obumarła i opadła na dno, ograniczając naturalne kryjówki, dochodzi do tego podniesiony poziom wody w korycie i dużo szybszy jej prąd. Gdy weźmie się pod uwagę mniejszą aktywność ryb spowodowaną niższą temperaturą zimowej wody, wtedy jasne się stają przyczyny, dla których te ryby, które mają taką możliwość, chętnie ten okres przeczekają w starorzeczach. Nie zmienia to faktu, że ryby są mniej aktywne i często nieskore do żerowania, i choć w wielu starorzeczach jest ich zatrzęsienie, to skuteczne wędkowanie nie jest wcale takie proste. Starzy wyjadacze mają swoje sposoby, a dla tych, którzy dopiero zaczynają swoją zimową przygodę, mam garść porad.
Aby wybrać najlepsze miejsce do wędkowania na starorzeczu, należy poszukać brzegu, wzdłuż którego ciągnie się głębsze miejsce. Starorzecze to pozostałość po łuku rzeki, toteż w naturalny sposób na zewnętrznym łuku zakrętu jej meandry wyżłobiły głębszą rynnę. Najczęściej w tym miejscu przebywają ryby. Nasze stanowisko powinniśmy ulokować dokładnie po przeciwnej stronie – dzięki temu zachowamy odpowiedni dystans do łowiska i nie będziemy płoszyć ryb naszym zachowaniem.
Wybór metody jest w zasadzie prosty – wędzisko feeder z koszyczkiem zanętowym będzie najlepsze. Łączy precyzję wędkowania z możliwością zanęcania łowiska niewielką ilością zanęty. Jednak już wybór konkretnego modelu wędziska, a zwłaszcza wskaźnika brań, jest bardzo trudny. Generalnie możemy zastosować miękką szczytówkę typu quiver, która w naturalny sposób jest konstrukcyjnym przedłużeniem wędziska, lub szczytówkę typu swing tip, czyli „tańczącą” lub, jak chcą inni, „zwisającą” – ta z kolei połączona jest z wędziskiem elastycznym łączem, w postaci gumowej lub silikonowej rurki. Wypierana dziś przez znacznie wszechstronniejsze wędziska typu picker, na starorzecza nadaje się znakomicie. Jest niezwykle czuła, pozwala na wychwycenie brań „do brzegu” np. ostrożnie żerujących leszczy. W czasie zimowego wędkowania, gdy spotykamy się najczęściej z rybami żerującymi bardzo ostrożnie, na klasycznej miękkiej szczytówce typu quiver brania te objawiać się będą niemrawymi drganiami.
Jedynie swing tip jest w stanie pokazać najdelikatniejsze brania. Długość wędziska oraz jego moc zależne będą z kolei od dystansu wędkowania.
Zestaw feederowy powinien być najprostszy z możliwych. Ja stosuję tzw. dwie pętle. Większa powinna mieć ok. 20–30 cm, a przed jej zawiązaniem zakładamy na żyłkę krętlik z agrafką. Agrafka posłuży nam do zakładania koszyczka. Na końcu dużej wiążemy małą pętlę, która będzie pełnić rolę uszka przyponowego. Ponieważ mówimy o łowieniu ryb żerujących bardzo chimerycznie, dlatego żyłka główna nie powinna być grubsza niż 0,14–0,16 mm, a przypon 0,12 mm.
Długość przyponu nie powinna przekraczać 25 cm. Uniwersalną i najbardziej godną polecenia przynętą będą białe robaki, dlatego to do nich powinniśmy dobrać odpowiednią wielkość haczyka. Może ona oscylować od numeru 12 (w przypadku stosowania 3–4 grubych robaków lub kanapek z kukurydzą lub czerwonym robakiem), poprzez numer 14–16 (gdy zakładamy 2 grube białe robaki), aż po numer 18, gdy w grę wchodzi jeden biały robak lub dwie pinki.
Kluczową sprawą jest nęcenie, a raczej – umiar. Innymi słowy – nęcić trzeba, ale z głową, bo w tym przypadku zanęta pełni zupełnie inną rolę niż latem. Nie ma mowy o wabieniu ryb z dużych odległości. Żadne atraktory czy dodatek żywych przynęt zanętowych (nawiasem mówiąc bardzo pożądany) nie będą ściągać ryb jak magnes. Tu chodzi raczej o to, aby w pogrążonym w letargu zimującym stadzie pobudzić część ryb do żerowania. Liczy się więc precyzja podania, wysokiej jakości komponenty mieszanki spożywczej i dodatek żywych przynęt.
Polecanie konkretnej receptury mija się z celem – tylko metodą prób i błędów można zestawić optymalną. Ja swoje eksperymenty zaczynam od niewielkiej ilości zanęty spożywczej, która stanowi tzw. bazę zanętową, bez dodatków i atraktorów. Dodaję do tego trochę prażonych, mielonych konopi i niewielką ilość atraktora. Kieruję się zasadą: gdy zanęta pachnie tak mocno jak latem, na pewno będzie zbyt mocna. Moim zdaniem, zanęta powinna być zabarwiona na kolor dna, czyli szary lub wręcz czarny, bo takie dno mają starorzecza. Dodaję czarnej ziemi lub czarnego barwnika, tzw. traciksu.
Jeśli mam możliwość, dodaję przynęt zanętowych – jokersa lub pinki. Ponieważ generalnie zanęty nie stosuję wiele, kilogram wystarczy na 3–4-godzinną zasiadkę, dlatego i żywych dodatków nie musi być wiele. Koszyczek klasyczny, druciany, kształt dowolny, byleby był to tzw. koszyczek otwarty. Z własnym obciążeniem tylko wtedy, gdy mimo wypełnienia zanętą nie jesteśmy w stanie dorzucić do miejsca, w którym przebywają ryby.