Bob Nudd - historia sukcesu
Bob Nudd jest jedną z największych postaci współczesnego wędkarstwa spławikowego. Dziś ten czterokrotny indywidualny mistrz świata jest niekwestionowanym autorytetem i prawdziwym ambasadorem wędkarstwa.
Urodził się w 1944 roku w Caister (Norfolk w Anglii). Jako wędkarz wyczynowy zaczynał stosunkowo późno – starty w lokalnych zawodach rozpoczął w wieku 25 lat, jednak od początku zdradzał niezwykły talent, wygrywając niemal każdą klubową rozgrywkę. W 1982 roku, wraz z drużyną Essex County (z którym jego macierzysty Essex Cats w tym czasie się połączył), wygrał swój pierwszy złoty medal w najważniejszych spławikowych rozgrywkach w Anglii – Division One National. Rok później wywalczył wraz z klubem złoty medal w Klubowych Mistrzostwach Świata we Włoszech na rzece Arno. W roku 1984, w wieku 40 lat, został powołany w skład narodowej drużyny Anglii na mistrzostwa świata w Szwajcarii przez debiutującego w roli menedżera Dicka Clegga. Ich losy splotły się na kolejne 20 lat, przynosząc obu tytuły szlacheckie (MBE – Member of the Order of the British Empire), nadane im przez królową brytyjską w uznaniu zasług na polu spławikowego wędkarstwa. A były one niemałe – w kolejnych dwóch dziesięcioleciach zarówno drużyna angielska, jak i Bob Nudd indywidualnie zdominowali światowe rozgrywki w wędkarstwie spławikowym. Wspólnie zdobyli 7 złotych medali w kategorii drużynowej, a Bob Nudd sięgnął po 4 tytuły indywidualne – 1990 (Jugosławia), 1991 (Węgry), 1994 (Anglia) i 1999 (Hiszpania). Bob Nuud jest dzisiaj nadal czynnym zawodnikiem, chętnie startuje w zawodach komercyjnych. Jest twarzą firmy Browning, która sponsoruje mistrza od początku jego kariery, lecz przede wszystkim jest prawdziwą ikoną sportu spławikowego. Dzięki zabiegom sponsora Bob Nudd był gościem tegorocznych targów wędkarskich w Poznaniu.
WW: - Jest Pan jednym z najlepiej rozpoznawalnych wędkarzy na świecie, czterokrotnym indywidualnym mistrzem świata w wędkarstwie spławikowym. Za swe osiągnięcia został Pan uhonorowany tytułem szlacheckim. Czy mógłby Pan opowiedzieć coś więcej o swojej karierze?
BN: – Oczywiście bycie czterokrotnym mistrzem świata jest przyjemne. Wielu nie udaje się to ani razu. Jednak jeśli spojrzy się w statystyki, widać, jak wielu wspaniałych wędkarzy jest w Anglii. W moim kraju przywiązuje się szczególną wagę do rywalizacji drużynowej i dlatego bardziej cenię tytuły zdobyte przez reprezentację narodową. Uważam, że nawet gdybym był czterokrotnym mistrzem świata, a nie startował w barwach mojej drużyny, nie byłbym tak rozpoznawalny na świecie. Poza tym warto dodać, że za moimi indywidualnymi sukcesami stoi doskonała współpraca z pozostałymi członkami teamu, ów „duch drużyny”, z którego słynęła i słynie angielska reprezentacja.
WW: - Wynika z tego, że Pana zdaniem sukces drużynowy jest ważniejszy od indywidualnego...
BN: - Oczywiście. Zawsze najpierw łowi się dla drużyny, a niejako przy okazji dla siebie. Przede wszystkim ważne jest wygranie sektora. Jeśli uda się to pierwszego dnia, wtedy droga do mistrzostwa stoi otworem. Udało mi się to trzy razy, kiedy potem zdobywałem mistrzostwo.
WW: - Mimo iż od kilku lat nie startuje Pan w barwach drużyny angielskiej, wciąż jest Pan jedną z najbardziej rozpoznawalnych twarzy światowego wędkarstwa. Jak Pan ocenia przyczyny takiej popularności i jak Pan widzi swoją przyszłość?
BN: – Wciąż jestem w stanie łowić na wysokim poziomie (śmiech)... Przez 20 lat odniosłem wiele sukcesów, więc pewnie dlatego tak wielu kojarzy moje nazwisko. Ale – jak rozumiem, pytacie Panowie także o to – nie interesuje mnie specjalnie praca trenerska. Wciąż bawi mnie udział w zawodach, a kiedy zostajesz trenerem, przestajesz łowić. Tymczasem ja po prostu kocham wędkować. Naprawdę nie chcę być trenerem!
WW: - Ale przecież byłby Pan wtedy członkiem drużyny, wciąż decydował o jej obliczu...
BN: – To prawda, ale nie łowiłbym. Znam wielu wspaniałych ludzi, którzy świetnie sprawdzają się w roli trenera. Ja do nich nie należę. Oczywiście zawsze chętnie pomagam zawodnikom, gdyż – jak mówiłem – jestem w stanie rywalizować na wysokim poziomie. Co tydzień startuję w zawodach i rzecz jasna zawsze chcę wygrać.
WW: - Czy czołowi wędkarze spławikowi w Anglii są zawodowymi sportowcami czy też muszą godzić starty z pracą?
BN: - Większość wykonuje normalne zawody. W naszej drużynie tylko trzech zawodników – Alan Scotthorne, William Raison i ja – było pełnymi zawodowcami. Pozostali pracowali – czasem dla firm związanych z wędkarstwem – ale jednak. Bardzo trudno jest utrzymać się z wędkarstwa. Obecnie jestem twarzą firmy „Browning”, piszę artykuły wędkarskie, prowadzę kursy. Jeżdżę po świecie i robię różne rzeczy, ale przede wszystkim wciąż wędkuję...
WW: - Kilku wędkarzy – niekoniecznie uczestniczących w zawodach – można określić jako narodowe „ikony”, choćby Rexa Hunta, powszechnie kojarzonego z Australią. Jak osiągnąć taką popularność?
BN: - Jest to możliwe wyłącznie dzięki telewizji. To najlepsze medium kreujące bohaterów. Większość Europejczyków nigdy nie miała możliwości takiej współpracy np. z kanałem „Discovery”, choć wiele mniejszych poświęca sporo uwagi wędkarstwu i można się w nich wybić.
WW: - Panu udało się zostać niekwestionowaną gwiazdą medialną...
BN: - Bez fałszywej skromności chyba tak, zapewne dlatego, że nigdy nie unikałem kontaktów z publicznością, prasą, telewizją...
WW: - Również drużyna angielska jest powszechnie uważana za najlepszą na świecie. Czy bezwarunkowo zgadza się Pan z tą opinią, a jeśli tak, to dlaczego?
BN: - Jest wiele wspaniałych zespołów i wędkarzy. W ostatnim czasie pojawiło się kilka wielkich talentów z Europy Wschodniej. Nam udało się stworzyć drużynę, która docierała się w bojach. Startowaliśmy w bardzo wielu zawodach, cały czas rywalizowaliśmy, 3–4 razy w tygodniu, 12 miesięcy w roku. Ciężko pracowaliśmy nad doskonaleniem naszych umiejętności. Nie ma innego sposobu na wypracowanie zarówno techniki, jak i cech mentalnych, niezbędnych do rywalizacji na najwyższym poziomie. Jeszcze jedna istotna sprawa – w porównaniu z innymi krajami skład drużyny angielskiej jest wyjątkowo stabilny. Oczywiście dochodzą nowi zawodnicy, wyławiani przez trenera, ale trzon drużyny pozostaje stały. Pracujemy w tej samej grupie i stąd wynika nasza taktyczna siła. Decyzje trenera są święte. Nikt się nie kłóci i nie dyskutuje.
WW: - A jak reagujecie na porażki, które są przecież nieodłączną częścią każdego sportu?
BN: - Na pewno nie czujemy się przybici, lecz staramy się jak najszybciej ustalić przyczyny. Czasami wynikają one z pewnych braków w łowieniu daną metodą. Staramy się być wszechstronni – posługiwać się jak najlepiej zarówno odległościówką, jak tyczką i batem. Niekiedy wybiera się po prostu metodę, która
w danych warunkach, na konkretnym łowisku, okaże się nieco mniej skuteczna.
WW: - Skoro mowa o metodach – jaka będzie przyszłość wędkarstwa spławikowego?
BN: - To zależy od łowisk. Na większości z nich poradzimy sobie odległościówką, która wydaje się najbardziej uniwersalna. Na innych najlepsza będzie tyczka, pozwalająca kontrolować pozycje zestawu w rzece. Dwa spośród swoich tytułów zdobyłem na wartkich rzekach i doceniam zalety takiego wędkowania. Jednak odległościówka w większym stopniu uniezależnia nas np. od układu dna w konkretnym łowisku.
WW: - Jest Pan „twarzą” firmy Browning. Czy o podjęciu współpracy zadecydowały jakieś szczególne cechy tego sprzętu?
BN: - Szeroka gama oferowanych produktów oraz ich bardzo dobra jakość, połączona ze stosunkowo niską ceną. Tyczka, którą wystawiamy na targach, jest naprawdę tania (chodzi o Carboxy Gold, flagowy model Browninga na rok 2008, oferowany za ok. 5000 zł – przyp. red.), a przy tym bardzo wytrzymała i lekka. Wyholowałem nią 9-kilogramowego karpia na żyłce 0,12 mm (co prawda musiałem skorzystać z pomocy przy podbieraniu ryby). Dla porównania dodam, że podobnej klasy wędzisko kosztuje w Anglii około 3 tysięcy funtów.
WW: - Co Pan sądzi o tak zwanej twardej szkole, w której celem jest łowienie dużych i bardzo dużych ryb na wędziska bezprzelotkowe?
BN: – Bardzo lubię takie wędkowanie, aczkolwiek moim celem są raczej ryby średnie, karpie w granicach 3 kilogramów oraz leszcze. Podczas zawodów zdarza się jednak, że weźmie nam ryba wymagająca bardzo długiego holu. Walka z takim okazem kosztowała mnie kiedyś zwycięstwo w turze. Nie zdecydowałem się jednak na celowe zerwanie holowanej ryby. Nagrodą był widok pięknego, złocistego, królewskiego karpia.
WW: - Dziękujemy za rozmowę i życzymy wielu dalszych sukcesów!